„Ciało odmówiło, serce i głowa były już na mecie” Aleksandra Kieda – Podlasianka z kwalifikacją do Mistrzostw Świata

„Ciało odmówiło, serce i głowa były już na mecie” Aleksandra Kieda – Podlasianka z kwalifikacją do Mistrzostw Świata

Całkiem niedawno na moim portalu pojawił się wywiad z Aleksandrą Kiedą – IRONWOMAN. Dziś ponownie rozmawiam z Olą, która 6 września w zawodach triathlonowych Enea Ironman zwyciężyła i tym samym zdobyła przepustkę na Mistrzostwa Świata w Utah w USA. Zaledwie tydzień później Ola odniosła kolejne zwycięstwo, wygrywając w triathlonie górskim.

Obcasypodlasia.pl: Masz za sobą ogromny sukces. Opowiedz nam proszę, co się wydarzyło w Gdyni?

Aleksandra Kieda: 6 września wzięłam udział w zawodach triathlonowych Enea Ironman 70.3. Jest to jedyna w Polsce impreza organizowana przez World Triathlon Corporation, pod tak zwanym szyldem IRONMAN. Do Gdyni przyjeżdżają triathloniści z całego świata, by ścigać się na połówce Ironmana. Czyli każdy zawodnik musi przepłynąć 1900 m, przejechać rowerem 90 km i na koniec przebiec półmaraton, czyli 21,1 km. I właśnie na tej imprezie zajęłam I miejsce w swojej Kategorii wiekowej W30.

Co ta wygrana dla Ciebie oznacza – co czeka Cię w zmaganiach sportowych w związku z nią?

Aleksandra Kieda: Ten sukces dał mi „SLOT”, czyli przepustkę na Mistrzostwa Świata, które odbędą się w przyszłym roku 17.09.2021 w Utah, USA. Już dziś wiem, że start na Mistrzostwach będzie moim głównym startem sezonu. To do niego będę się przygotowywać by móc walczyć o jak najlepsze miejsce.

Przygotowywałaś się do tego startu specjalnie, czy był to kolejny krok w Twoich sportowych działaniach?

Aleksandra Kieda: Start w Gdyni miał odbyć się 2 sierpnia, jednak przez pandemię został przesunięty o miesiąc. Początkowo byłam smutna i zaniepokojona, bo właśnie to Gdynia była w tym sezonie moim startem A, do którego się przygotowywałam. Bałam się czy zawody się odbędą. Jednak gdy pojawiło się zielone świtało na organizację imprezy, ucieszyłam się bo przez to zyskałam 4 tygodnie dodatkowych treningów, na których mogłam podszlifować formę.

Jak wyglądały zmagania w Gdyni, nie każdy wie, jak w praktyce wygląda triathlon?

Aleksandra Kieda: Cała impreza zaczyna się kilka dni wcześniej, zjeżdżają się triathloniści z całego świata. Czuć atmosferę na ulicach, bulwarach i plaży. Co roku było ogromne Expo gdzie ja, jako kobieta byłam w siódmym niebie bo zawsze można było kupić sobie nowy ciuszek. W tym roku było dużo mniejsze Expo, a na teren biura zawodów, gdzie odbiera się swój pakiet startowy, mogli wejść tylko zawodnicy. Mimo wszystko emocje czuło się w powietrzu. W sobotę po południu zawodnicy zostawiali swoje rowery w strefie zmian (miejsce, w którym znajduje się rower oraz rzeczy biegowe). Dzień startu wyglądał następująco. Pobudka 4:40. Na śniadanie owsianka z dżemem i espresso. Powrót do strefy zmian, pozostawienie tam butów biegowych, rowerowych, daszka na bieg, okularów, kasku, napełnienie bidonów oraz pozostawienie żeli energetycznych (jedzenie na czas wyścigu). Ostatnie pompowanie kół w rowerze. Później ruszamy na miejsce startu, czyli Plażę Miejską w Gdyni. Tam rozgrzewka i przebrałam się w piankę neoprenową. Start mojej fali był o godz. 7.40. Po przepłynięciu 1900m w morzu szybko biegnie się do strefy zmian, by zdjąć piankę, założyć kask i szybko wskoczyć na rower. Trasa rowerowa była wymagająca, ze względu na przewyższenia oraz bardzo duży wiatr, który chwilami miotał mną od prawej do lewej. Na rowerze spędziłam 2h i 45min w tym czasie trzeba się nawadniać i odpowiednio spożywać żele, żeby mieć siły na resztę wyścigu. W tym czasie naprawdę można sobie zwiedzać okolice Kaszubskiego Parku Narodowego i wiele spraw przemyśleć, ale przede wszystkim fajnie się bawić z innymi zawodnikami i kibicami. Dodam, że 90km przejechałam ze średnią 33km/h a ostatnie 20km trasy było z górki, gdzie średnia prędkość osiągała 50km/h. Po dotarciu do Gdyni znów kierujemy się do strefy zmian, gdzie zostawiamy rower i zakładamy buty do biegania, łapiemy pozostałe niezbędne rzeczy i ruszamy przed siebie by pokonać półmaraton. Na etapie pływackim w wodzie miałam skurcze łydek, które przypomniały o sobie na biegu. Nogi miałam z betonu, ogromny ból, który w głowie zapalił czerwone światło, wtedy poczułam, że ten wyścig może się dla mnie skończyć. Ciało odmówiło, serce i głowa były już na mecie. To była prawdziwa walka z samą sobą. Łzy cisnęły się do oczu. Przez start falowy nie ma możliwości kontroli swojej pozycji wśród rywalek, więc trzeba robić wszystko na 100%. Jednak wiedziałam, że wytrwam do końca. I tak wbiegałam na cudowną metę. Po odebraniu pakietu finiszera padłam na podłogę, z której pomagali mi wstać ratownicy. Po chwili ujrzałam swoich rodziców z córeczką Helenką i mimo bólu były cudowne emocje, które sięgnęły zenitu, gdy sprawdziłam wyniki i okazało się, że jestem pierwsza. Za chwilę też na metę wbiegł mój mąż Wojtek i wspólnie świętowaliśmy moje zwycięstwo.

Spełniło się Twoje marzenie – kwalifikacja na mistrzostwa świata.

Aleksandra Kieda: O tak, to marzenie każdego triathlonisty.

Jednak marzenie to, jak każde okupione było ciężką pracą i ciężkimi chwilami podczas triathlonu, o których pisałaś w swoich Social Mediach.

Aleksandra Kieda: Każde marzenie to droga, żeby się spełniło potrzeba czasu i duuuużo pracy. Razem z mężem trenujemy triathlon, prowadzimy swoją firmę- odchudzamy i trenujemy ludzi. Dodatkowo wychowujemy półtoraroczną Helenkę. Doba nam się okrutnie kurczy, mimo to organizacja to klucz do sukcesu. I chcieć to móc.

Kwalifikacja do mistrzostw świata to „wisienka na torcie” zmagań sportowych, czy można sięgnąć jeszcze wyżej?

Aleksandra Kieda: Kończąc dystans pełnego IRONMANA, ze zwycięstwem w swojej kategorii dostaje się przepustkę na Mistrzostwa Świata na Hawajach. Wierzę, że kiedyś też tam wystartuje.

Co czułaś, kiedy dotarłaś do mety?

Aleksandra Kieda: Ten moment… jest tak trudny do opisania. Te emocje- ogromne szczęście, radość, euforia, ból, wzruszenie, ekscytacja… W jednej sekundzie milion myśli w głowie: nigdy więcej, po co ja to robię, to było ciężkie, to było piękne, chcę więcej, chcę mocniej…

Warto marzyć?

Aleksandra Kieda: Oczywiście. W marzeniach mamy odwagę realizować swoje najbardziej skryte pragnienia, które tkwią gdzieś bardzo głęboko w nas. To, o czym marzymy, może być dla nas obrazem tego, czego tak naprawdę w życiu oczekujemy i czego nam najbardziej brakuje. I zaskakująco, niektóre szybko się spełniają.

Gratuluję raz jeszcze i życzę Mistrzostw Świata na Hawajach.

Fot. Z archiwum – Aleksandra Kieda

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.