Z cyklu „Męski punkt widzenia” Krzysztof Szubzda.

Z cyklu „Męski punkt widzenia” Krzysztof Szubzda.

Informacje, które możemy znaleźć w sieci na jego temat budują wizerunek multiprofesjonalisty, ale sam zainteresowany jest nimi raczej zaskoczony. Z Krzysztofem Szubzdą rozmawiamy o tym, co tak naprawdę jest jego pasją, czy Podlasianki różnią się czymś od reszty Polek i dlaczego kobiety lubią emocje w kinie, a mężczyźni… poza kinem.

ObcasyPodlasia.pl: Przygotowując się do tego wywiadu znalazłam w sieci następujące informacje na Pana temat: *„Krzysztof Szubzda – polski aktor kabaretowy, satyryk, konferansjer, prawnik, pisarz, dziennikarz”. Sam Pan przyzna, że sporo tego. Co było pierwsze?

Krzysztof Szubzda: Ten często cytowany biogram pochodzi z Wikipedii, czyli jest to czyjaś fantazja na mój temat. Dość schlebiająca więc patrzę na nią z lekko podniesionymi brwiami i chyba raczej z sympatią, bo przy tym zalewie hate’u w sieci mogę się tylko cieszyć, że ktoś zobaczył we mnie modnego dziś multiprofesjonalistę. Pierwszy z tej wyliczanki był chyba prawnik. Wcześniej był już chyba tylko grabarz, ale tego typu zawodów z nieznanych mi przyczyn nie podaje się w encyklopediach. A myślę, że było wielu naprawdę wybitnych przedstawicieli tej profesji.

Które z wymienionych powyżej zajęć jest najbliższe Pana sercu? W czym Pan znalazł pasję?

Zdecydowanie pisanie. Niestety ludzie coraz mniej czytają, bo wszyscy zaczęli pisać, więc nie jest to pasja dochodowa, ale przecież nie o dochody w pasji chodzi. Pasja to nie tylko synonim hobby, ale również furii i męczeństwa. Wszystkie te odcienie semantyczne pasji są obecne w moim pisaniu, mogę więc powiedzieć, że pisanie to moja pasja w każdym tego słowa znaczeniu.

Posiadanie pasji jest w życiu ważne?

Tu będę pewnie mało zaskakujący: tak.

Z takim zapleczem zawodowym bez problemu mógłby Pan pracować wszędzie. Dlaczego właśnie Podlasie, pomijając fakt, że tu się Pan urodził?

Żyjąc z pisania i gadania mam ten przywilej, że mogę osiąść gdziekolwiek. Tekst mogę przecież wysłać skądkolwiek i często tak robię. Jeśli chodzi o moją działalność konferansjerską, to rzeczywiście lepiej byłoby osiąść w Strykowie, gdzie krzyżuje się autostrady A1 z A2. Z Białegostoku blisko jest tylko do Białegostoku więc tu koncentruję swoją działalność, ale wyjazd do Warszawy (na przykład pociągiem, z którym się ostatnio przeprosiłem) nie jest już taką wielką gehenną jak kiedyś. Miałem sporo pokus, by tam wyjechać, ale jakoś się im oparłem. Największe starty jakie z tego wynikają to takie, że Białystok czasem potrzebuje dowartościować się wizytą artysty ze stolicy i gdybym się tam wyprowadził, to w takim charakterze mógłbym odwiedzać swoje rodzinne strony, a że nie wyemigrowałem, to teraz można wylądować ze mną w jednej kolejce po szczawiową w Astorii i czar pryska. Sam ostatnio stałem po szczawiową z aktorem z Wierszalina i trudno mi jest teraz go podziwiać.

Jacy jesteśmy, my Podlasianie?

Ci z miast coraz bardziej podobni do średniej europejskiej. Może gdzieś na prowincji zdarza się jeszcze ktoś wyjęty z idylli „U Pana Boga za piecem”. Wiem, że moi znajomi Warszawiacy pielgrzymują tu do nas, by zobaczyć ten skansen Bromskiego i trochę się rozczarowują widząc galerie handlowe i parkomaty.

Czy Podlasianki Pana zdaniem wyróżniają się na tle kobiet z innych regionów naszego kraju? Jeśli tak to czym?

Niestety młode Podlasianki czy Pomorzanki coraz mniej się różnią. Młodzi Podlasianie, Górale i Kaszubi też. Kiedy oglądam Justynę Śliwowską w TVP 2, to ja jeszcze słyszę jak słodko zaciąga, ale większość raczej na Justynę patrzy niż słucha, więc zaciąganie im umyka. Presja konsumpcjonizmu jest chyba zbyt duża, by mieć odwagę się różnić. A takiej regionalnej dumy z bycia Podlasianinem nie udało nam się wykształcić, więc wstydliwie ukrywamy przed resztą Polski nasze inności. Coś czuję, że gdybym zapytał dziewczyny w liceum, czy czują się Podlasiankami, to spojrzałyby na mnie jak na przybysza z Kosmosu.

Raz w miesiącu staje Pan przed rzeszą rozbawionych kobiet, które tłumnie przybywają na seanse Kina Kobiet. Prowadzenie takiego, kobiecego eventu różni się od prowadzenia innych spotkań?

Tym, że trzeba cały czas pamiętać, by nie mówić „drodzy państwo”. Poza tym trudno mi porównać, bo nigdy nie prowadziłem „Kina Mężczyzn”. Różnica sprowadza się więc raczej do tego, że Kino Mężczyzn nie ma szansy powstać. Faceci nie lubią przeżywać emocji filmowych siedząc obok innych facetów. Jedyne emocje, jakich nie wstydzimy się przeżywać w męskim gronie to emocje sportowe oraz emocje związane z wyjściem na piwo. Na filmie nie ma okazji, by krzyczeć, komentować piersi przechodzących kobiet, śpiewać piosenek i machać szalikiem, trzeba raczej podziwiać innych i zastanawiać się, co czują, a w tym mężczyźni nie są zbyt mocni.

Czuje się Pan osobą rozpoznawalną?

Zdecydowanie. Niestety najczęściej ludzie rozpoznają we mnie kogoś innego. Około 50% rozpoznających mnie osób twierdzi, że pracuję w Radiu Białystok (nie wiem, jak o tym wnioskują z twarzy). Dużo osób rozpoznaje mnie, jako prezentera Obiektywu (niektórzy widzieli mnie tam nawet poprzedniego dnia). Są też tacy, którzy rozpoznają we mnie Leszka Jenka z kabaretu Potem, syna Ryszarda Dolińskiego, albo nawet jego samego (ale to są już rozpoznania późno nocne). Generalnie ludzie na mój widok długo i podejrzliwie się zapatrują i zawsze coś im przychodzi do głowy. To się w psychologii nazywa pareidolia. Chodzi o to, że jeśli się będziemy wystarczająco długo wpatrywali w cień na szybie, chmurę lub zacieki na desce, to zawsze to z czymś skojarzymy. Moja twarz ma chyba duży potencjał do kojarzenia. Uważam, że powinna być umieszczona obok tych kolorowych plam w teście Rorschacha.

Wielokrotnie miałam okazję obserwowania Pana podczas prowadzenia różnego rodzaju wydarzeń na żywo, ale też programów telewizyjnych. Odnoszę wrażenie, że jest Pan bardzo pogodną osobą. W życiu prywatnym również?

Różnego rodzaju wydarzenia, które prowadzę wymagają ode mnie bym był cudownym, wybuchającym euforią kompanem, który wiruje w rytm upojnej zabawy, jakby połknął całe wesołe miasteczko. Wszyscy mają ochotę się ze mną napić, zaprosić na grilla lub przynajmniej zwierzyć z nowo poznanego żartu lub nieudanego małżeństwa. Jeśli takie doświadczenie przeżywa się 10 razy w miesiącu, to żeby nie zwariować warto w pozostałe dni słuchać Bacha i celebrować długie poranki przy kawie z kimś mądrym i kochanym. Na szczęście kogoś takiego mam. Nazywa się Kasia. Moja Kasia też średnio 8-10 razy w miesiącu przeżywa dźwiękowo-kulinarno-obyczajowy Armagedon zwany popularnie weselem, więc robimy sobie taki wspólne odtrutki bez „Oczu zielonych” i konkursów z nagrodami. Następnie w okolicach piątku zaczynamy nerwowo chodzić po salonie i głodnym okiem spoglądać za okno w poszukiwaniu ludzi, głośników i scen.

Jak wyobraża sobie Pan Krzysztofa Szubzdę za kilkadziesiąt lat? Czym się będzie zajmował?

Myślę, że z uwagi na zmniejszająca się emisyjność będą kontaktował się ze światem bardziej piórem niż twarzą. Co właściwie jest moim odwiecznym marzeniem, bo bardziej lubię siebie piszącego niż gadającego.

Dziękujemy.

Autor. Fot. Michał Obrycki

*Źródło: Wikipedia

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.