Z cyklu: przez życie na obcasach – przychodzi baba do lekarza…

by Redakcja
W tegoroczny, przedświąteczny nastrój los postanowił wprowadzić mnie w dość dziwny sposób. Jednak jestem mu za to wdzięczna. We wszystkim co mówię i robię zawsze staram się przekazać Wam w bardziej lub mniej widoczny sposób, że życie mamy tylko jedno. Dlaczego? Już nie po raz pierwszy los przypomniał mi o tym jak kruche jest nasze życie i jak w ułamku sekundy możemy stracić wszystko to, co tak bardzo kochamy.
Jestem nowoczesną Panią domu. Ku niezadowoleniu starszego pokolenia nie wywracam domu do góry nogami przed każdymi Świętami. W przedświątecznych porządkach nie ma nic złego, tak wychowane były nasze babcie, mamy i my też tak zostałyśmy wychowane. Kobiety w mojej rodzinie zawsze bardzo skrupulatnie przygotowują się do Świąt zaglądając w każdy kąt i pokutując za to w Święta zmęczeniem i brakiem sił na cieszenie się chwilą z bliskimi. U mnie będzie inaczej – postanowiłam już kilka ładnych lat temu. W tym roku jednak dałam się się wciągnąć w przedświąteczną panikę spowodowaną presją czasu i nadmiarem obowiązków. „Jeszcze szafki kuchenne, prezenty, itd.” tak zaczynałam każdy dzień, planując co dziś wykonam i odhaczając z listy kolejne obowiązki.
Los w dość charakterystyczny dla siebie sposób postanowił przypomnieć mi co jest w życiu naprawdę ważne.
Spowodowana złym samopoczuciem wizyta u ginekologa i skierowanie do poradni. Na tydzień przed Świętami stanęłam w wejściu do Centrum Onkologii. Nowoczesna, wyremontowana placówka o jasnym i przejrzystym wystroju, przemiłe Panie z rejestracji. To wszystko w połączeniu z moim zdrowym rozsądkiem sprawiło, że udało mi się nie panikować – to tylko wizyta – tłumaczyłam sobie w myślach.
Całe pozytywne wrażenie i moje nastawienie prysło w momencie wejścia do gabinetu, gdzie za biurkiem siedział około sześćdziesięcioletni Pan doktor. Nauczona doświadczeniem ruszyłam w kierunku krzesła stojącego naprzeciw biurka lekarza.
– Gdzie – huknął Pan doktor uniesionym głosem. – Tam – wskazał ręką kozetkę. – Co dolega?
Nie zdążyłam dokończyć.
– Rozebrać się – usłyszałam.
– Pani chce mieć zdrowe piersi nosząc taki stanik? – zapytał z dezaprobatą widząc ślady odbijających się szwów.
– Stanik zawsze dobieram u brafitterki, więc sądzę, że jest dobrze dobrany – zaczęłam tłumaczyć.
– Jest Pani śmieszna jeśli uważa, że ma dobrze dobrany stanik – roześmiał się Pan doktor szyderczo, odwrócił się i zaczął pisać coś na klawiaturze prychając i uśmiechając się do siebie.
Zrozumiałam, że na nic moje tłumaczenie, że przecież piersi mam bardzo opuchnięte i to normalne, że odbiły się szwy – nie mam śladu po fiszbinach, nie uwiera i z całym szacunkiem dla mojego rozmówcy nie wyglądał na znawcę odpowiedniego doboru bielizny.
– Czy ktoś w rodzinie chorował na raka?
– Ciocia
– Ciocia to nie rodzina – warknął doktor.
Ilekroć chciałam coś powiedzieć zerkał tylko złowrogo znad klawiatury.
– Kieruję na USG, wrócić jak będzie wynik – i po wizycie.
Pewna, że wrócę z wynikiem tego samego dnia nie powiedziałam słowa, cierpliwie znosząc jego opryskliwe zachowanie. Nie rozumiałam jednak dlaczego w takim miejscu, gdzie dla wielu osób zaczyna się tragedia, pracuje taki człowiek.
W rejestracji pokazałam skierowanie.
– Proszę zadzwonić po Świętach i się umówić – usłyszałam.
Obserwując jak poprzednie pacjentki wychodzą z gabinetu doktora ze skierowaniem na USG i nie wracają jestem w 100% przekonana, iż lekarz był świadomy, że nie wykonam badania tego samego dnia. Zdenerwowana złożyłam skierowanie w cztery i włożyłam do torebki, nie patrząc nawet co jest na nim napisane. Umówiłam się do specjalisty prywatnie jednak na pierwszy wolny termin musiałam czekać cztery dni. Od lekarza nie usłyszałam ani jak sobie ulżyć w bólu, ani co robić jeśli stan się pogorszy. Wystawił jedynie skierowanie na USG, a na skierowaniu było napisane: nowotwór o nieokreślonym charakterze. Spokojnie mógł dopisać poniżej „Wesołych Świąt”.
Dlaczego Wam o tym piszę i to na kilka dni przed Świętami? Z dwóch powodów.
Nie chodzi mi o to, aby znieważyć lekarza, ani tym bardziej placówkę. Zrobiła na mnie naprawdę ogromne, pozytywne wrażenie.
– Musisz to opisać, pomyśl o innych pacjentkach – stwierdziła przyjaciółka po wysłuchaniu mojej historii.
Jestem kobietą znającą w dużym stopniu swoje ciało i sygnały, które mi wysyła. Staram się też nie wpadać w panikę dopóki nie poznam ostatecznie sytuacji. Wyobraziłam sobie jednak młodą kobietę, może nawet nastolatkę, która totalnie nie wie co się z nią dzieje. Nagle rano staje w drzwiach Centrum Onkologii – przyznacie, że samo wejście do tego budynku podsuwa setki scenariuszy i to niestety niezbyt optymistycznych. W gabinecie trafia na tego samego lekarza i wychodzi z takim samym skierowaniem. Ile z nas by się załamało już na progu wyjścia? Nie ma się czemu dziwić.
Jeśli kiedyś staniecie w progu tego budynku, nie oczekujcie zrozumienia i empatii, bo zderzenie ze ścianą może być bardzo szokujące jeśli traficie na tego samego Pana doktora co ja. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że weterynarz, u którego leczę swoje psy wykazuje wobec nich o wiele więcej empatii. Możecie też trafić na miłych i fantastycznych ludzi, bo tacy lekarze też tam przyjmują.
Dlaczego Pan doktor zachował się w taki sposób? Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Dla porównania przytoczę Wam inną wizytę również u onkologa, do którego trafiłam przerażona kilkanaście lat temu. Uśmiechnięty Pan doktor wyszedł z gabinetu, zaprosił mnie do środka, cały czas uśmiechając się wysłuchał i zbadał. Kiedy wyjęłam portfel i spytałam ile płacę za wizytę.
– Schowaj te pieniądze i idź z chłopakiem na kawę, bo wszystko jest w porządku – odpowiedział.
Można? Można!
I drugie przesłanie, które chciałabym Wam przekazać opowiadając tę bardzo osobistą dla mnie historię. Dziś wiem, że wszystko jest w porządku. Na moje szczęście o skierowaniu przypomniałam sobie w dzień wizyty kiedy pomyślałam, że warto byłoby je pokazać. Wtedy też przeczytałam rozpoznanie. Od wizyty dzieliło mnie kilka godzin. Wiecie o czym wtedy myślałam? Czy o tym, że nie zdążyłam posprzątać wszystkich szafek w kuchni? Może o tym, że nie znalazłam wymarzonego prezentu dla męża? O świątecznym jadłospisie i o tym czy zdążę przygotować wszystkie zaplanowane potrawy? NIE! Myślałam o chwilach spędzonych z najbliższymi, o tym, że tak bardzo chciałabym móc przeżyć ich jeszcze więcej.
Takie sytuacje bardzo szybko przewartościowują nam życie. W ułamku sekundy dochodzimy do tego co jest dla nas najważniejsze. Pamiętajcie o tym i w ferworze przedświątecznych przygotowań znajdźcie czas dla najbliższych. Świąt nie czyni ilość potraw na stole, ani sterylnie wysprzątane mieszkanie. Święta czynią najbliżsi. Pamiętajcie o tym co świętujemy. I w końcu pamiętajcie o tym wszystkim nie tylko w Święta, ale przez cały czas.
Elżbieta Stankowiak
Fot. Lawreszuk.eu
Recommended Posts

Prezenterem muzycznym być. Rozmowa z Michałem Podgórskim
28 lutego, 2025

Najlepszy krem na noc – co trzeba wiedzieć o jego wyborze?
02 grudnia, 2024