„Ludzie zwykle piszą scenariusz czyjegoś życia przez swój filtr” Marlena Perkowska

„Ludzie zwykle piszą scenariusz czyjegoś życia przez swój filtr” Marlena Perkowska

Czasami natrafiamy w sieci i mediach społecznościowych na takie strony, profile, do których z chęcią wracamy i choć nie znamy się osobiście, to czujemy się tak, jakbyśmy wpadły na kawę do dobrej przyjaciółki. Z Marleną z Za borowym lasem rozmawiam o miłości, celebrowaniu czasu z rodziną, czerpaniu szczęścia z detali i docenianiu tego, co nas otacza.

Obcasypodlasia.pl: Na swoim koncie często piszesz o wyborach…Wyborach pomiędzy czasem na bycie aktywną zawodowo, a czasem dla rodziny. Ty zdecydowałaś się na pozostanie w domu ze swoimi pociechami.

Marlena Perkowska: Dokonywanie wyborów, zwłaszcza w kwestiach istotnych, zawsze było dla mnie trudne. Chyba bardziej myślałam o tym, „co ludzie powiedzą”, niż o tym, czego ja chcę. Kiedy urodził się nasz pierwszy syn, nie widziałam innego rozwiązania. Wszyscy szli podobną drogą. Oczywiste zatem było dla mnie to, że choćbym miała stanąć na rzęsach, po roku urlopu macierzyńskiego wracam do pracy. Nie widziałam innej drogi. Tym razem było inaczej. Tym razem bardziej skupiłam się na sobie. Na słuchaniu siebie i tego, co dla nas najlepsze, a nie „co ludzie powiedzą”.

Pisałaś kilka razy o swoim wyborze – decyzji o pozostaniu w domu z dziećmi. Odnoszę wrażenie, że był przemyślany i świadomy, ale czy łatwy?

Na początku zakładałam, że podobnie jak za pierwszym razem, teraz też po roku wrócę do pracy. Im bliżej jednak powrotu, tym więcej miałam rozterek. Podjęcia decyzji nie ułatwiał fakt, że nie mieliśmy nikogo, kto mógłby zająć się Antkiem. Kocham moje dzieci. Są dla mnie najważniejsze, ale nigdy nie czułam się typową „matką kwoką”. Zanim zostałam mamą, pracowałam w 3 miejscach jednocześnie, pisałam artykuły, jeździłam na konferencje i snułam plany na dalszy rozwój zawodowy. I przyszedł czas, kiedy stanęłam przed podjęciem decyzji, że świadomie z tego rezygnuję, przynajmniej na jakiś czas. Nie było to łatwe. W podjęciu tej decyzji pomogło mi ustalenie priorytetów: co jest dla mnie teraz najważniejsze, jak widzę swoje życie i siebie w tym życiu w najbliższym czasie. Kiedy napisałam w końcu podanie o urlop wychowawczy, poczułam spokój w sercu. A to dla mnie wyznacznik, że podjęta decyzja była dobra. Myślę, że gdzieś tam głęboko każdy wie, jak chciałby żyć. Tylko czasem potrzeba odwagi, żeby skoczyć w zaufaniu, że w każdych okolicznościach da się znaleźć rozwiązanie.

Nie masz wrażenia, że od pewnego czasu my – kobiety, uwielbiamy tworzyć podziały i oceniać się wzajemnie? Czasem jak czytam komentarze danej grupy, to aż trudno mi uwierzyć, że kobiety – kobietom wypisują takie rzeczy. Jeden z zaobserwowanych przeze mnie podziałów to mamy pracujące vs. mamy pracujące w domu – bo przecież pranie, sprzątanie, gotowanie, wychowywanie dzieci to też praca. Spotkałaś się kiedyś z podobną reakcją wobec Twojej postawy?

Chęć oceniania to jakaś nowa choroba cywilizacyjna. To chyba najłatwiejsza forma wypowiedzi może dlatego taka wszechobecna? Rzeczywistość wirtualna na pewno ułatwia wystawianie ocen. My w ogóle mamy tendencję do mówienia, a nie do słuchania. Kochamy wyrażać swoje opinie, a nauczyć się słuchania jest bardzo trudno. Bezpośrednio nikt mi nigdy nie powiedział nic przykrego. Zdarzają się, owszem, delikatne ukłucia puszczane niby żartem. Ja nie biorę udziału w rywalizacji, kto robi więcej, lepiej, kto więcej pracuje, kto więcej ma i kto wykonuje ważniejszą pracę. Nie widzę ku temu powodu. Ja dobrze czuję się tu, gdzie aktualnie jestem. Pewnie kiedyś się to zmieni. Kontakt w cztery oczy powstrzymuje ludzi przed rzucaniem ocen bezpośrednio. Odczuwam to, że nie wszyscy rozumieją mój wybór. I to jest ok. Dopóki nie rozumieją, ale nie oceniają. W naszej rodzinie to działa, wszyscy są zadowoleni, a jeśli ktoś inny ma zastrzeżenia – no trudno. „Płynąć z prądem swoich przekonań, a nie ludzkich oczekiwań” nie jest łatwo. Dotyczy to nie tylko wyboru drogi życiowej.

Gdybym miała przedstawić Cię swoim Czytelniczkom, to napisałabym, że zajmujesz się …życiem, miłością, celebrowaniem czasu z rodziną, czerpaniem szczęścia z detali i docenianiem ich.

Pięknie to ujęłaś! Parę lat temu, kiedy stałam na placu zabaw z synem, nerwowo zerkając na zegarek, bo jeszcze tyle muszę zrobić, zadałam sobie pytanie, czy ja naprawdę chcę przebiec przez życie? Musiało minąć jeszcze sporo czasu, żebym z pełną świadomością wypisała się z tego wyścigu, nie wiadomo za czym. Ponoć „najtrudniej odkryć proste rzeczy”, może dlatego zajęło mi to tyle czasu. Zrozumiałam, że życie to nie ciągły pokaz fajerwerków. Oprócz tych pięknych i wyjątkowych dni życie składa się z tych najzwyklejszych. Ważne, żeby się w tej codzienności odnaleźć, żeby umieć się nią cieszyć. A może zastanowić się, co nam nie gra i dlaczego ciągle czekamy na wakacje, na weekend, na wyjazd. Od życia nie można uciec, ale można posłuchać siebie i robić w swoim życiu więcej rzeczy, które sprawiają nam radość. One są często dostępne na wyciągnięcie ręki i za darmo: piknik nad rzeką, wino z mężem na tarasie/balkonie, wieczorny spacer czy dawno odkładana książka.

Jak już wspomniałyśmy – jesteś mamą, opowiedz nam proszę o Twoich pociechach.

Jakub i Antoni – to oni uczynili mnie mamą. Zmienili mój świat. Dodałabym, że na lepsze, choć wiem, że brzmi to cukierkowo. A macierzyństwo takie nie jest. To ciężka praca, która się nie kończy. W tej robocie nie mogę rzucić podaniem o rozwiązanie umowy. Niemniej jednak ja naprawdę jestem bardzo wdzięczna moim synom. To nie jest tak, że tylko ja im coś daję. Oni też mi dużo dają. Dzięki nim odkrywam na nowo świat. Zbieram kamienie, biegam po rosie, śpiewam piosenki, zachwycam się smakiem zerwanych pomidorów, piekę szarlotki. Jeśli mogę sprawić komuś przyjemność, to od razu chce mi się bardziej. Kuba to wrażliwy, empatyczny, kwestionujący wiele spraw 6 latek. Z tej ostatniej cechy jestem bardzo dumna i bardzo bym chciała, żeby z niej nie wyrósł. Żeby poddawał w wątpliwość to, co zastane, żeby nie szedł drogą utartych schematów. Kuba to też wnikliwy obserwator, ciekawy świata i ludzi. Bywa to męczące. Nie wiem, czy etap zadawania pytania „dlaczego” w jego przypadku minie. Ale to dobrze. Antoni to 2 letni chłopczyk o niespożytej energii. Pogodny, radosny, zdecydowanie walczący o swoje. Potrafi skutecznie domagać się uwagi i spełniania jego próśb. Można by rzec, że to w wielu sprawach osoba decyzyjna w naszej rodzinie. Jak to rodzeństwo – kłócą się, robią sobie na złość, ale kiedy trzeba, Kuba wysypie Antkowi piasek z butów na placu zabaw, zadba o miejsce na huśtawce i dopilnuje, żeby nikt nie zrobił krzywdy bratu. Ciesze się, że mają siebie, mimo, że ja mam czasem ich dosyć.

Opowiesz nam o kolejnej – jak się domyślam – nie łatwiej decyzji – o miejscu, do którego tęsknisz między weekendami.

Nasze marzenie stało się rzeczywistością. I znowu wbrew ocenom innych. Ludzie zwykle piszą scenariusz czyjegoś życia przez swój filtr. A to bez sensu. To, co dobre dla mnie, nie musi być dobre dla ciebie. I odwrotnie. Robić swoje to według mnie sukces. I my ten sukces osiągnęliśmy. Dom na wsi, cisza, spokój i wolność, choć nie łatwa. O tym marzyliśmy. Co prawda do wymarzonego domu czeka nas jeszcze długa droga, ale swój kawałek nieba na ziemi już mamy.

Moim zdaniem macierzyństwo, małżeństwo – tak naprawdę przez całe życie jest po prostu sumą starań i współpracy partnerów – mamy i taty. Niestety nie każda kobieta ma takie szczęście, że towarzyszy jej dojrzały i odpowiedzialny mężczyzna. Ty często podkreślasz, jak dużym wsparciem jest dla Ciebie Twój mąż.

Tak. Bezapelacyjnie. Ciągle uważam, że za mało go doceniam. Wyrozumiały mąż, zaangażowany tata – to prawdziwe błogosławieństwo. Działamy na zasadzie drużyny, czyli kiedy ja mówię, że mam dość, że nie dam rady, wtedy on mówi – zostaw, ja się tym zajmę. Paweł był zaangażowany w ojcostwo od początku. Kiedy Kuba miał niespełna miesiąc, pierwszy raz wyszłam do pracy. Co prawda raz w tygodniu i tylko na 4 godziny. Kiedy wróciłam, usłyszałam: wiesz, żono, wiedziałem, że jest ciężko, ale nie sądziłem, że aż tak. Może to spowodowało, że ma do mnie ogromny szacunek jako do żony i mamy. Wie, ile serca i pracy wkładam w rodzinę. Zdaje sobie sprawę, że mojej pracy nie da się zmierzyć, że często trudno nawet dostrzec jej efekty. Myślę sobie jednak, że to długoterminowy projekt. I może kiedyś, siedząc na ganku w swoim wiejskim domu, kiedy dzieci będą już samodzielne, pogratulujemy sobie dobrze wykonanej pracy. Tak sobie marzę.

Nie ukrywasz jednak, a wręcz przekonujesz i promujesz – tak chyba pokusiłabym się o słowo, promujesz – postawę, w której oprócz bycia mamą, żoną jesteś przede wszystkim kobietą, która dba o swoje potrzeby.

Przede wszystkim jestem kobietą. Potem żoną, a na końcu mamą. Jakkolwiek to brzmi. Wiem, że wypadałoby powiedzieć, jako matce, że dzieci są wszystkim i że dla nich poświęcam życie. Dzieci jednak dane są nam na chwilę. Chcemy dać im korzenie i wyposażyć w skrzydła. Po to, żeby kiedyś poszli swoją drogą. Zostaniemy wtedy z mężem sami. Stąd kolejność, którą przedstawiam. Owszem, macierzyństwo to dla mnie najważniejsza kariera w życiu. W pracy, po tygodniu czy miesiącu, przyjdzie ktoś, kto mnie zastąpi i życie firmy potoczy się normalnie. W domu nie. Nie da się mnie zastąpić. Myślę, że dzięki temu, że w byciu mamą nie zapomniałam o sobie i że codziennie dbam o to, żeby znaleźć czas na książkę, że nie zrezygnowałam z zumby, nie mam poczucia, że poświęcam swoje życie. Ja właśnie odnalazłam siebie w takim życiu. To moja rzeczywistość.

Być towarzyszką – czyli ostoją i wsparciem, żeby zaś tym być, trzeba samemu mocno się trzymać, a to jest możliwe tylko wtedy, gdy wewnątrz wszystko jest należycie uporządkowane i zrównoważone.” (św. Teresa od Krzyża).

Dziękuję.

Elżbieta Stankowiak

Fot. Z archiwum Marleny Perkowskiej

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.