„Miłość nie zna pojęcia METRYKA” przekonuje w rozmowie i najnowszej powieści „Miłość na walizkach” – Małgorzata Kalicińska

"Miłość nie zna pojęcia METRYKA” przekonuje w rozmowie i najnowszej powieści "Miłość na walizkach" - Małgorzata Kalicińska

O późnej i dojrzałej miłości, podróżach, pasji i najnowszej powieści „Miłość na walizkach” rozmawiamy z Małgorzatą Kalicińską.

Obcasypoodlasia.pl: Ma Pani bardzo bogatą przeszłość zawodową – oświata, TVP, branża reklamowa, ale też prowadziła Pani własny ośrodek szkoleniowo – wypoczynkowy. Jak to było z pisaniem? Pisała Pani od wielu lat „do szuflady” i przyszedł moment na pokazanie światu swojej twórczości, czy pierwsza Pani twórczość od razu ujrzała światło dzienne?

Małgorzata Kalicińśka: Nigdy nie pisałam do szuflady. Nie było czasu, aury, pomysłu. Dopiero na Mazurach dorosła już córka namówiła mnie do spisania historii rodzinnej, a gdy napisałam i zamiast 30-50 stron wyszło mi 200 spodobała mi się taka forma wypowiedzi i przypomniały wszystkie potyczki z polonistkami, wypracowania, „pisz na temat”, prace maturalne itp. Potem wpadłam na pomysł napisania SOBIE powieści. Nie śmiałam myśleć o wydaniu jej, bo kim byłam? „No name”, pani Nikt, jakaś tam kobieta z Mazur o warszawskich korzeniach.

Wówczas na rynku brylowała Monika Szwaj i Kasia Grochola jako TE PIERWSZE, na długo po np. Stanisławie Fleszarowej Muskat czy Ance Kowalskiej. Nie mieściło mi się w głowie, że i ja mogłabym.

Nie mogę się oprzeć pytaniu, czy seria „Rozlewisko” była inspirowana Pani doświadczeniami z ośrodkiem na Mazurach?

Małgorzata Kalicińśka: Bardzo ogólnie. Trochę postaci, bardzo dużo przyrody ale dzieje są „z głowy i serca” z obserwacji, wiedzy o ludziach.

Uwielbiam literaturę kobiecą, jednak odnoszę wrażenie, że w niektórych książkach bywa bardzo przewidywalna. Nic w tym dziwnego wszak my, kobiety uwielbiamy, kiedy książki mają dobre zakończenie. Doceniam autorki, które mimo tego potrafią rozwinąć fabułę książki tak, że nie sposób się od niej oderwać. Pani z pewnością do takich należy. Ciężko jest stworzyć powieść dla kobiet, o życiu, miłości, ale taką od której nie sposób się oderwać?

Małgorzata Kalicińśka: Przeglądając dzisiejsze powieści które chlusnęły kilka lat temu niczym tsunami na polski rynek mam wrażenie, że to nic łatwiejszego, „sobie siądę i sobie napiszę”. I jeśli pisarka (to zazwyczaj kobiety piszą o miłości) ma niewiele do powiedzenia, mało czytała i „nie słyszy” dialogów, wychodzi słabo, bo tak naprawdę z „żyli długo i szczęśliwie” nielekko jest stworzyć coś interesującego.

Wielu paniom i panom piszącym wydaje się, że wystarczy opisać jakąś słodką historię z tajemnicą w tle abo zakrętem losu i mamy bestseller. Potem czytelniczki weryfikują czy to jest bestseller, czy grafomania. Czytelniczki są bardzo ciekawymi sędziami. Czasem oklaskują naprawdę tragiczną grafomanię, czasem ucieszy je najzwyklejsza prosta rzecz. Docenią dobre pisanie, tu świetną robotę robią Dyskusyjne Kluby Książki. Pomagają docenić dobrą literaturę.

Żadne nagrody, wygrane w konkursach nie umieją przewidzieć ich sympatii literackich. Trzeba się postarać, wiedzieć co chciałabym przekazać, jaka jest moja wiodąca myśl, więc też po co ja TO opisuję. Żeby nie było tak jak bywa z zalewem zdjęć – cykać każdy może, ale tylko nieliczni zachwycają, są zapamiętywani jako autorzy zdjęcia. Anne Geddes była pierwsza, stworzyła swój własny styl, a dzisiaj naśladowczyń jest mnóstwo! To już taka „fotomania” (na wzór grafomanii).

Kiedy czytam książkę, powieść poniekąd zżywam się z jej bohaterami. Po jej zakończeniu czuję pustkę tak jakby z mojego życia nagle zniknęli dobrzy znajomi, przyjaciele. Czy podobnie jest z pisaniem? Czy kiedy pisze Pani powieść planuje od razu zakończenie, czy może jest tak, że zatęskni Pani za swoimi bohaterami i wtedy powstaje kolejna jej część?

Małgorzata Kalicińśka: Tak, bohaterowie wychodzą z nas, naszych doświadczeń, wiedzy, umiejętności opisania ich i są poniekąd naszymi …dziećmi. Po skończonej książce, dobrej książce powinno się taką pustkę czuć. Pamiętam czas, gdy przeczytałam powieść bombę Zbigniewa Nienackiego „Raz do roku w Skiroławkach”, czy wcześniej „Konopielkę” Edwarda Redlińskiego, a jeszcze wcześniej „Pestkę” Anki Kowalskiej i po skończeniu czułam pustkę, było mi smutno, że to już ostatnia karta. Teraz też miewam podobnie, ale tylko przy naprawdę dobrej literaturze a za taką uważam np. „Jak zawsze” Zygmunta Miłoszewskiego, brawurowo wymyśloną historię.

Czasem wiem, czuję, że jest możliwa dalsza część życia moich bohaterów, czasem wiem, że nie i już. Korci mnie sprawdzenie jak sobie radzi Wiesiek z Olą ze „Zwyczajnego Faceta” (troszkę już wiemy bo w moich kolejnych powieściach zazwyczaj zawieram dzieje kogoś z poprzedniej książki).

Proszę nam opowiedzieć o swojej nowej powieści „Miłość na walizkach”.

Małgorzata Kalicińśka: O, to najzwyklejsze romansisko! Zapragnęłam ubrać w fajny romans Mariannę z opowieści LILKA. Romans bardzo już dorosłych ludzi, a pokazać go na tle innych krajów, bo ostatnio stajemy się tak strrrrrasznie propolscy, że zapominamy, albo nie wiemy jaki jest świetny inny, daleki albo nawet po sąsiedzku świat. Czemu warto podróżować i to w dobrym towarzystwie, jak może wyglądać najzwyczajniejsza miłość bardzo dojrzałych ludzi.

Byłam ostatnio z mężem na krótkich wakacjach na Fuertaventurze. Ile tam widywaliśmy takich par jak my, siwowłosi, trzymający się za ręce, rozmawiający mile. Tak nie lubię tej naszej martyrologii „u nas to niemożliwe”. Nieprawda. To wszystko tkwi w nas i od nas zależy. Nadto wplotłam tu znane mi historie powrotów ludzi (małżeństw), którzy się rozstali, a też, jako miła zabawa w tych książkach (Trzymaj się Mańka i Miłość na walizkach) pojawiają się Dobre Duchy zmarłych przyjaciół Marianny – Lilka i Włodek i sobie z nią ucinają miłe pogawędki. Bo przecież nawet nam, niewierzącym zdarza się czasem wyobrazić sobie, że rozmawiamy z kimś, kogo już dawno nie ma. Mam nadzieję, że nie zanudzę.

Nie czytałam jej jeszcze, ale z opisu śmiem stwierdzić, że życie dwojga dojrzałych ludzi może być ciekawe, przepełnione przygodą, ale przede wszystkim miłością, czyli wszystkim tym, co obecne czasy przypisują ludziom młodym.

Małgorzata Kalicińśka: Oczywiście. „Miłość nie zna pojęcia METRYKA” – lubię to zdanie. Mnie się późna miłość przytrafiła 10 lat temu, miałam 50 lat, znam przypadki jeszcze późniejszych olśnień i niespodzianek. Każda, jeśli jest miłością dobrą opartą na kulturze, szacunku i czułości jest piękna. Może być. Bo to my reżyserujemy.

Muszę przyznać, że te osoby, które przeczytały moją i męża książkę o Korei Pd „Dom w Ulsan” zauważą wiele zbieżności w historii romansowej Kalicińskiej i Marianny.

Czym jest dla Pani pisanie?

Małgorzata Kalicińśka: To sposób ekspresji, rozmowy z czytelnikiem. Ja czuję, wiem, że po drugiej stronie okładki jest czytelniczka (rzadziej czytelnik), i myśli. Ja nie piszę tylko po to żeby napisać i wydać, ja chcę zwrócić uwagę na pewne rzeczy, czasem mniej lub bardziej subtelnie coś zasugerować, nawet nauczyć. Te opowieści są po coś. Ostatnie trzy (bo i Dom w Ulsan) to rodzaj zachęty do podróżowania, oglądania świata często jakże innego, ciekawego. Szkoda życia na siedzenie przy oknie, warto się ruszyć! Podróże kształcą, poszerzają horyzonty i dają wiedzę. Naprawdę.

Jak ważna jest dla Pani pasja?

Małgorzata Kalicińśka: Jest napędem w działaniu. U mnie to pisanie, gotowanie, ogród, rodzina, mąż, podróże. Taka jestem staroświecka.

Dziękujemy.

Fot.  Magda Wiśniewska Krasińska (ze zbiorów autorki)

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.