Kobieta sukcesu – Halina Matejczuk.

Kobieta sukcesu - Halina Matejczuk.

Kobieta sukcesu na miarę wszech czasów. Po książkę opowiadającą jej historię sięgnęłam z lekkim dystansem. Z każdą kolejną przeczytaną stroną moje uznanie i zachwyt nad wytrwałością i odwagą głównej bohaterki stawały się coraz większe. Nigdy jeszcze żadna historia nie dała mi tyle motywacji i chęci do działania. Dlatego chciałam przedstawić Wam Halinę Matejczuk – dla mnie osobiście kobietę sukcesu na miarę wszech czasów – tym samym gorąco zachęcić do zapoznania się z jej historią, która została opisana w książce „Byłam konsulem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”.  Z niewielkiej miejscowości gdzieś na skraju puszczy jaką jest Gródek wyjechała na podbój wielkiego świata. Na przekór wszystkiemu postanowiła się kształcić i rozwijać. Wysyłana na kolejne dyplomatyczne placówki zwiedziła sporą jego część.

OP. Zastanawiała się kiedyś Pani jaka przyszłość czekałaby młodą dziewczynę z małej miejscowości, okaleczoną przez „pseudo” chirurga gdyby nie zdecydowała się na wyjazd do szkoły w Lublinie?

HM. Byłam młoda, miałam 16 lat, czytałam wtedy dużo książek, wiedziałam, że poza Gródkiem jest jeszcze inny świat. W rodzinie nie czułam się najlepiej. To były inne czasy. Jeśli w rodzinie pojawiało się kalekie dziecko było to dla niej pewnego rodzaju ujmą. Dlatego koniecznie chciałam wyjechać z Gródka. Należałam wtedy do Związku Walki Młodych , potem do ZMP. Organizowano różne pogadanki, referaty. Chęć opuszczenia rodzinnej miejscowości motywowała mnie i dokładałam wszelkich starań żeby wyjechać. Nie myślałam wtedy jednak o jakiejś pracy, wielkim świecie, studiach. Wyjeżdżając mówiłam sobie, że już nigdy tu nie wrócę. Jednak wróciłam. Zmienił się Gródek i ja też się zmieniłam. Pomimo, że zwiedzałam świat, miałam grono wiernych przyjaciół to jednak tęskniłam za Gródkiem.

OP.W swojej decyzji nie miała Pani wsparcia wśród bliskich?

HM. NIE.

OP. Osobą, która miała duży wpływ na Pani decyzję był ówczesny batiuszka, to on doradził, aby wyjechać, a gdyby wtedy poradził inaczej?

HM. Chyba bym nie wyjechała. Był autorytetem nie tylko dla mnie, ale i dla całego Gródka. Opiekował się wszystkimi i pomagał. Gdyby wtedy mi poradził, że nie powinnam wyjeżdżać to bym nie wyjechała.

OP. W książce dużo opowiada Pani o ludziach poznanych na poszczególnych etapach swojego życia. Czytając ją zastanawiałam się jak to było, że trafiała Pani praktycznie na same życzliwe osoby. Czasy były inne czy ludzie?

HM. Jedno i drugie. Były takie czasy, że ówczesna władza ludowa stwarzała możliwości uczenia się i rozwijania dla młodzieży z nizin, która podczas okupacji nie miała możliwości kształcenia się. Kiedy wyjechałam do Lublina, do szkoły przyjmowano osoby od osiemnastego roku życia ja miałam wtedy szesnaście lat. Zostałam przyjęta i wyjątkowo się tam o mnie troszczono. Przyjaźnie zadzierzgnięte w tamtych czasach trwają do dzisiaj. Tak jak przyjaźnie z czasów studiów. Utrzymujemy kontakt telefoniczny, znajomi odwiedzali mnie w miarę możliwości często przyjeżdżali w wakacje. Teraz już wiek niestety im nie pozwala, ale za to odwiedzają mnie ich rodziny. Nawet niedawno podczas premiery filmu „Konsul całego PRL-u” przyjechała moja przyjaciółka z synem i synową.

OP. Kobieta kierowca często spostrzegana jest przez pryzmat panującego od lat hasła „Baba za kierownicą”. Po wygranej w loterii jaką był samochód nawet dziś część kobiet nie mających prawo jazdy pewnie by go sprzedała. Pani podjęła wyzwanie i zdała egzamin, przerobiła swoje auto tak, aby było dostosowane do potrzeb osoby niepełnosprawnej. W tamtych czasach kobieta za kierownicą musiała wzbudzać nie lada zdziwienie?

HM. Tak, czasami w Warszawie równali się z moim samochodem taksówkarze robiąc sobie żarty krzyczeli „lalunia prawe koło Ci się nie kręci”. Kobiety za kierownicą to był rzadki widok. Może wtedy samochodów było mniej, ale i kobiety nie miały jeszcze odwagi.

OP. Pani auto, to był pierwszy osobowy samochód w Gródku do tego kobieta za kierownicą to była nie lada sensacja.

HM. Przed wojną w Gródku tylko jeden człowiek miał motor, a rowerów też było bardzo mało. Jak przyjeżdżałam do Gródka to odbywały się wędrówki mężczyzn pod mój dom, żeby oglądać samochód.

OP. Mając do dyspozycji dzisiejsze cuda techniki chociażby nawigację nie wiem czy osobiście zdecydowałabym się jako kierowca na samotną wyprawę do Moskwy. Pani wyruszyła swoim Volkswagenem w dość niepewnych czasach. Nie wahała się Pani ani przez chwilę?

HM. Nie bałam się, nie wiem dlaczego, ale byłam dość odważna. Jak pracowałam w Lille to przyjeżdżały do nas do pracy Panie. W niedziele zabierałam je na wycieczki swoim samochodem do Paryża . Wybrałyśmy się, aby zobaczyć Sacre Coeur jeden z kościołów umieszczonych na wzgórzu. Podjazd pod górę był tak stromy, że miało się wrażenie jakby samochód miał się wywrócić na plecy. Jeden z kierowców przysłuchujących się naszej rozmowie stwierdziła, że na pewno tam nie wjadę, drugi powiedział „znam Panią Halinę i wiem, że tam wjedzie”. Założyli się nawet o pół litra wódki, a ja oczywiście wjechałam.

OP. W karierze zawodowej – służbie dyplomatycznej doszła Pani na stanowisko konsula – najwyższe dostępne kobiecie w tej służbie w tamtych czasach. Praca z ludźmi, możliwość pomagania im to była Pani pasją?

HM. Praca mnie pasjonowała bardzo, od samego początku. Wiedziałam, że jestem tym ludziom potrzebna, że mogę im pomóc w rozwiązaniu spraw z jakimi do mnie przychodzą. Taka praca nawet mi się nigdy nie śniła. Byłam przekonana, że jak przyjadę do Gródka to będę pracowała w Urzędzie Gminy. Nie myślałam o tym, że pojadę w świat. Może tak się stało dlatego, że miałam odwagę. Przeżycia z dzieciństwa, operacja, wojna sprawiły, że niczego się nie bałam.

OP.W tamtych czasach kobiety nie miały lekko jeśli chciały się realizować, kształcić?

HM. Trzeba było być lepszym od mężczyzn. Oprócz tego, że piastowałam stanowisko konsula byłam też pierwszym sekretarzem ambasady, to bardzo wysokie stanowisko w tamtych czasach. Oczywiście od kobiet wymagało się więcej, ale miały mniejsze szanse na otrzymanie awansu. Chcąc osiągnąć to co osiągnęłam musiałam bardzo dużo pracować nad sobą i bardzo dużo się uczyć. Kiedy wyjeżdżałam na placówki to merytorycznymi pracownikami byli głownie mężczyźni – ja byłam jedyną kobietą. Owszem kobiety pracowały w kancelarii jako sekretarki, ale na merytorycznych stanowiskach byli obsadzani głownie mężczyźni.

OP. A, to co dla wielu kobiet jest najważniejsze – miłość. Spotkała ją Pani na swojej drodze?

HM. Tak spotkałam, nie jedną , a dwie. Wmówiłam sobie, że nie powinnam się interesować mężczyznami, że najważniejsza jest praca. Jednak tak się złożyło, że spotkałam we Francji Jasia i to naprawdę była prawdziwa miłość. Był tam na stażu w szkole weterynaryjnej. Myślałam, że znajdzie sobie kogoś na koloniach gdzie było dużo młodych, ładnych dziewczyn. Po koloniach przyszedł do mnie z bukietem kwiatów mówiąc, że żadna nie przypadła mu do gustu. Kiedy nadszedł czas, że musiałam podjąć decyzję co dalej zrobić z naszą przyjaźnią, poprosiłam w kadrach o wcześniejszy wyjazd na placówkę unikając ostatecznej decyzji. Później w Moskwie poznałam Gienia, byliśmy razem ponad 30 lat. Odchodząc na emeryturę opuściłam Warszawę myśląc, że ułoży sobie tam jakoś życie jednak on przyjeżdżał do mnie do Gródka. Mieliśmy tu razem zamieszkać kiedy skończy pracę jednak zabrał go rak. Byliśmy razem do końca. Może nie słusznie postąpiłam, ale wtedy tak uważałam. Miałam świadomość, że w każdej chwili mogę przestać chodzić. Nie chciałam, żeby wtedy ktoś był ze mną z obowiązku, że jesteśmy małżeństwem. Wiedziałam, że Gienio ze mną jest bo chce, że nie ma żadnego przymusu. Była to dla mnie sytuacja komfortowa. Jednak teraz uważam, że dziewczyny, które są niepełnosprawne nie powinny się tym kierować i zwracać na to uwagi. Przeżyłam również miłość nieodwzajemnioną, studencką, która trwa we mnie do dnia dzisiejszego. Jesteśmy nadal w kontakcie, dzwonimy do siebie, przyjaźnimy się.

OP. Zasmucił mnie bardzo koniec książki opowiadającej Pani historię. Poświęciła Pani całe życie służbie Państwu, niejednokrotnie stając na wysokości zadania bardziej niż Pani zwierzchnicy, często ratując wizerunek naszego kraju poza granicami dzisiaj musi liczyć każdy grosz. Patrząc z perspektywy czasu, mając taką możliwość zmieniłaby Pani coś w swoim życiu?

HM. Nie, nic bym nie zmieniła, absolutnie. Jestem bardzo zadowolona, że tak mi się ułożyło życie, że mnie doceniono, poznałam ludzi, kraj. Przede wszystkim, że czułam się taka potrzebna, że mogłam ludziom coś dać z siebie. Nie mam dużej emerytury, pewnie wystarczyłaby na życie w Gródku jednak dochodzą wydatki związane z opłacaniem pomocy. Poruszam się na wózku w związku z tym potrzebuję pomocy, której przecież nikt za darmo mi nie da. W zamian mam możliwość mieszkania w swoim domu, mam swój ogród, książki, muzykę. Muszę powiedzieć, że mam bardzo szczęśliwą starość. Tak jak mówiłam mieszkam w swoim domu, mam przyjaciół, korzystny abonament telefoniczny, który pozwala mi dużo rozmawiać, utrzymywać kontakt z przyjaciółmi. Mam dwa wózki elektryczne, jeden do jazdy po mieszkaniu, drugi na zewnątrz. Dzięki temu mogę wychodzić z domu, jeździć do sklepu. Mam bardzo dobrą opiekunkę co daje mi poczucie bezpieczeństwa, w każdej chwili mogę liczyć na jej pomoc. Nawet nie liczyłam, że będę miała taką spokojną starość.

OP. Którą z placówek na jakich Pani była najmilej Pani wspomina?

HM. Każdą wspominam bardzo miło, wszędzie czułam się potrzebna. Jednak pod względem korzystania z dóbr kultury to Moskwę.

OP. Co Pani poradziłaby kobietom, które czują się ograniczone poprzez swoje pochodzenie, stan zdrowia. Traktują to jako przeszkodę w dążeniu realizacji swoich marzeń.

HM. Bez względu na to skąd pochodzą, czy uważają się za brzydkie czy ładne, bez względu na inne ich predyspozycje powinny wytyczyć sobie cel i do niego dążyć. Uważam, że jeśli ktoś chce bardzo się czegoś nauczyć to się nauczy. Nie wolno usprawiedliwiać się tym, że nauka przychodzi za ciężko więc możemy ją sobie odpuścić. Spotkałam w Lublinie dziewczynę z okolic Gródka, która miała braki w wykształceniu, a nauka przychodziła jej z trudem. Bardzo chciała się uczyć. Wieczorami kiedy prosiłyśmy, żeby zgasiła światło, siadała za kotarą na parapecie i czytała korzystając ze światła ulicznych latarni. Osiągnęła swój cel, doszła do czegoś zdobywając dyplom wyższej uczelni. To wszystko nie może stać im na przeszkodzie, najlepszym dowodem jestem ja sama.

Serdecznie dziękuję za wywiad.
Wszystkie nasze Czytelniczki sądzące, że sukces przypisany jest tylko ludziom z wielkiego świata zachęcam do przeczytania książki opowiadającej niesamowitą historię Pani Haliny.
Elżbieta Stankowiak
ObcasyPodlasia.pl

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.